Wystawa Tomasza Hołuja
NIETRWAŁOŚĆ
Nawykiem wielu odbiorców sztuki, jest postrzeganie wartości dzieła przez pryzmat jego trwałości. Cechy tej oczekuje się na kilku płaszczyznach. Dzieło musi oprzeć się upływowi czasu zarówno dzięki swej warstwie znaczeniowej, jak i materialnej. Ma zachować aktualność formy i myśli, a do tego zachować „się” dla przyszłych pokoleń. Oczekiwania te można zrozumieć z ekonomicznego punktu widzenia, jako pragnienie posiadania wartościowych przedmiotów, w które zainwestowało się pieniądze. Ciężko jednak prezentować taki tok myślenia, gdy poszukuje się w sztuce kontaktu z drugim człowiekiem lub jakiegoś rodzaju doświadczenia (np. estetycznego). Między innymi dlatego, pokazywane aktualnie w Galerii Ars Nova, prace Tomasza Hołuja ignorują dominujące tendencje dystrybucji i odbioru sztuki. Nie próbują przypodobać się potencjalnym nabywcom, ani wydumanym teoriom krytyków. One po prostu są. Pytanie „dlaczego” – jak twierdzi artysta – oddala nas od istoty rzeczywistości.
Sporych rozmiarów papiery pokryte są masą delikatnego rysunku. Kształty przenikają się, budują pełne drobnych szczegółów kompozycje, jakby wielofiguralne sceny historyczne lub obyczajowe wplecione w nieznany nam pejzaż. Z umysłem nastawionym na narrację instynktownie szukamy tam historii – jakichś związków przyczynowo-skutkowych. Próbujemy zrozumieć, co zasłaniają wiszące na pierwszym planie pasy papieru oraz odczytać ciągi liter zapisanych tu i ówdzie i wydobyć z nich jakąś spójną informację. Bezskutecznie. Jeśli odgrywa się tam jakiś dramat, to jest nim nasz własny, którego projekcji na obserwowane kształty dokonujemy mimowolnie, na przekór faktom. Możemy się na niego otworzyć i potraktować naszą relację z obiektem jako przeprowadzony na samym sobie test Rorschacha albo prywatną sesję z kartami tarota. To, co odczytamy, mówi nam więcej o nas samych, niż o kimś, kto wykonał pracę. Tomasz Hołuj oczywiście zostawił w tych pracach część siebie – zainwestował w nie czas, jakiś trud i oczywiście swoje emocje. Jednak dla niego te papiery spełniły już swoją rolę. A ponieważ zrobił je też dla nas (inaczej nie byłyby wystawiane na widok publiczny) i nie zostawił przy tym żadnych instrukcji, to znaczy, że oddał ten kawałek rzeczywistości (materialnej i duchowej) do dyspozycji odbiorcy na dobre i na złe, umożliwiając dokończenie aktu twórczego wedle własnych upodobań. Tak przecież działa cała kultura. Znaczenia dzieł nawarstwiają się z czasem. Do tych istniejących już, dołączają następne.
Drugim dramatem jest ten, który dotyczy materialnej struktury dzieła i zapisanego na nim procesu twórczego. Prace z papieru, zawierające dodatkowe, wiszące elementy nie należą do najtrwalszych. Wielokrotne przewożenie, eksponowanie w różnych warunkach, na pewno zostawi na nich swoje ślady, przyspieszy nieuniknioną dezintegrację. Taki stan rzeczy został z góry założony przez twórcę i jest oczekiwany. Tomasz Hołuj akceptuje ulotność, czy wręcz pozorność istnienia rzeczy, które chcielibyśmy widzieć jako niezniszczalne. Współczesny człowiek lubi otaczać się trwałymi przedmiotami, za to źle znosi świadomość nieustających zmian. A przecież jedyną stałą jest proces. Artysta podkreśla, że zależy mu na przeniesieniu radości i energii tworzenia na odbiorcę, co nie znaczy, że te siły muszą być zaklęte w trwałym, czy niezniszczalnym artefakcie. Dzieło sztuki powinno żyć swoim własnym, nieprzewidywalnym życiem. Na gruncie artystycznym, ten sposób myślenia obecny jest od czasów powojennej awangardy, kiedy to sztuka usiłowała być bliżej życia, celebrowała kult odpadków, antykomercyjność i efemeryczność (jak Arte Povera, albo Land Art).
Robert Smithson – jeden z głównych przedstawicieli i teoretyków Land Art – zwracał uwagę, że gdybyśmy porzucili technologiczny i antropocentryczny punkt widzenia, zmianie uległby również nasz stosunek do śmierci. Przestalibyśmy ją pojmować jako siłę negatywną i moglibyśmy w niej dostrzec kolejny etap długiego procesu przemiany oraz naturalny składnik naszej rzeczywistości. Na podobnej zasadzie prace Tomasza Hołuja celebrują ulotność aktu twórczego i mogą skłaniać odbiorcę do zaaprobowania nietrwałości, jako ważnego składnika tak natury, jak i kultury. Sugerują, że – wbrew potocznym wyobrażeniom o ich doniosłości i ponadczasowości – sztuka i kultura są tak naprawdę bliskie codziennemu nurtowi życia. Składają się z idei, wrażeń i wspomnień – te zaś łatwo ulegają zniekształceniu i zanikają w jednej formie, by odrodzić się w innej.
Paweł Jagiełło